Społeczeństwo

Koniec III RP
Zmiana na urzędzie prezydenta RP uświadamia nam, że może nadejść poważna zmiana w kraju. Nie mówię tutaj zmianie w aspekcie politycznym, ale w aspekcie społecznym. Andrzej Duda został prezydentem, bo dla wielu młodych ludzi okazał się mniejszym złem. Chociaż wybieranie mniejszego zła od zawsze było domeną Platformy Obywatelskiej, tym razem stało się odwrotnie. Demos przestał składać się z ludzi, którzy kochają pustą wolność. Dlaczego pustą? Co to za wolność, w której ZMUSZA się nas do emigracji w znalezieniu pracy? Co to za wolność, jeśli UMIERAMY w kolejkach do lekarza? Co to za wolność w której urzędnicy NISZCZĄ średni i mały polski biznes? Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat niewiele ludzi zadawało sobie te pytania, a ci, którzy jednak pytali, byli nazywani wariatami lub ludźmi „Polski radykalnej”. Ale to właśnie te trzy pytania stanowią klucz do teorii, że IIIRP chyli się ku upadkowi.
Adam Szechter (Michnik) słusznie się przestraszył „gówniarzy”, bo to właśnie w ich rękach jest moc do obalenia reżimu patologii, która zrodziła się na gruzach PRLu.  „Gówniarze” różnią się od starszego pokolenia, które nie miało nigdy odwagi walczyć z tym ustrojem.  Mimowolnie jednak Szechter swoimi słowami o tym, by nie dać się „gówniarzom”, przewidział coś, co może niedługo się stać – przewidział wojnę pokoleń.
Wojna pokolenia sprzed ‘89 z Pokoleniem Wolności jest praktycznie nieunikniona. Pokolenie ‘89 wychowało się w PRL, w którym nie było nic. Dlatego to pokolenie tak chętnie uległo pokusie, która trawi tą patologię. Dzisiejsi pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatkowie mocno osadzeni w poprzednim systemie, dostrzegają wyraźne pozytywy w tym, co dla dwudziesto-, trzydziestolatków jest rzeczą oczywistą. Wyobraźmy sobie miasto o liczbie mieszkańców około 30-40 tyś. Dawniej w tym mieście nie było nic. Dziś jest ogromna ilość parków, kluby seniorów, odremontowane (z wierzchu) budynki na głównych ulicach i fontanna na środku miasta, której kiedyś nie było. Ta fontanna jest dla nas istotna, bo stanowi symbol. Pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatkowie nie przejmują się tym, że lokalny biznes umiera, bo czynsze za lokale corocznie podwyższają się mniej więcej o 50%. Dla mieszkańca „lepszej” dzielnicy nieistotny jest zrównoważony rozwój miasta, bo mieszkaniec przemysłowej części, „gorszej” części miasta, jest mieszkańcem gorszej kategorii. Problem komunikacji miejskiej, która nijak ma się do potrzeb komunikacji międzymiastowej i mieszkańców, czy też budowa ronda na mało ruchliwej uliczce – są to problemy dla pokolenia sprzed ’89 roku nieważne. Ważna jest ta fontanna, której za komuny nie było. Wyżej wymienione problemy nie dotyczą tego pokolenia, które nie potrafi prowadzić firm, ich komunistyczne emerytury pozwalają im zmienić miejsce zamieszkania. Mogą w spokoju chodzić od parku do parku, a samochodem jeżdżą tylko do sklepu lub do kościoła. Polityka ich nie interesuje, bo to za trudne, a poza tym w telewizji mówią, że politycy to sami złodzieje. Cieszą się, że miasto zmieniło się na lepsze i jest ta piękna fontanna, która jest symbolem zmian.
Z drugiej strony mamy dwudziesto-, trzydziestolatków z tego samego miasta, którzy zanim na dobre otworzą lokalny biznes - już muszą go  zwinąć, bo opłaty urzędowe są horrendalnie wysokie. To generuje brak pieniędzy na życie, a sprawia, że zostaje pieniędzy tylko na egzystencję. To pokolenie musi wydawać pieniądze na benzynę do marnej pracy w stolicy i tracić czas na dowożenie i odbiór dzieci do szkoły, bo autobus miejski jeździ w godzinach, które nie są połączone z dzwonkami na lekcje, a gimbusy jeżdżą o szóstej rano, czyli dwie godziny przed pierwszym dzwonkiem.  Szlag ich bierze jak widzą budowę ronda w miejscu, gdzie ono jest niepotrzebne. Idąc w stronę pociągu widzą tę fontannę, która nie rozwiązuje ich realnych potrzeb, codziennie rano. Natomiast lokalne władze cieszą się, że „jest tak fajnie”.
Głębiej nie trzeba analizować obu tych stanowisk, różnice i napięcia widać od razu .
Różnica potrzeb generuje i będzie generować coraz większe napięcia społeczne. Już dziś wielu studentów, którzy jeszcze nie podjęli decyzji o emigracji, broni się, jak może, przed państwem, które chce wedrzeć się do ich życia na dorobku. Ci młodzi ludzie chętnie biorą prace na tzw. „śmieciówkach”, bo w ten sposób w ich kieszeni zostaje więcej pieniędzy, a i przy okazji nie dają państwu, które według nich karmi wrzody na Polsce (czyli emerytów, rencistów, biednych itd.). Być może jest to efekt tego, że mamy do czynienia z falą egoistów życiowych, którzy zapominają, że w życiu nic nie jest pewne (jak choćby dobrze płatna praca, a tym bardziej młodość, która ulatuje szybko, zbliżając ich do emerytury, o której nie myślą w ogóle).
Z drugiej strony jednak mają wiele racji. IIIRP jest zbudowana na patologii całego systemu państwowego. Państwo to jedna wielka sieć zależności, gdzie decyzja o jednej rzeczy determinuje zmianę w wielu innych aspektach funkcjonowania organizmu państwowego . Największa patologią, pomijając aspekt dziwnych powiązań  biznesowo-politycznych, jest właśnie pudrowanie, tuszowanie każdego problemu. Malujemy ścianę, a grzyb pozostaje. 
 Młodzi ludzie w przeciwieństwie do ludzi starszych to czują, bo są świadomymi obywatelami - polityka ich interesuje, bo polityka to kształtowanie rzeczywistości, której oni są trwałym i nierozerwalnym elementem.
Drugi problem tej sytuacji to postawa polityków. W głównej mierze skupiali się na ofercie socjalnej, bo do wyborów najczęściej chodzą ludzie w słusznym wieku, więc walka toczyła się o ich głosy, oferty dla młodych były słabej jakości, bo oni i tak w ramach buntu nie chodzili na wybory. Poza tym taka polityka jest o wiele łatwiejsza niż rozwiązywanie realnych problemów społeczno-gospodarczych. W ten sposób tanim i bezproblemowym sposobem ciepłej wody w kranie lecą kolejne kadencje…
  By przejść dalej, musimy zrobić dygresję, która jest dla nas istotna, bo musimy zrozumieć, że dzisiejszy moherowy beret to nie ten sam moherowy beret sprzed dekady.  Ówcześnie moherami byli ludzie, którzy pamiętali dobrze albo mgliście koniec IIRP, która była dla nich czymś dobrym, gdyż mimo autorytarnej władzy sanacji dbało się o poziom życia, który jak dziś wiemy z planów gospodarczych ministra Kwiatkowskiego, osiągnąłby szczytowy poziom w latach ’50. Dzisiaj ci ludzie albo wymarli, albo ich stan zdrowia nie pozwala na czynne głosowanie w wyborach. Te pokolenie miało rok ’56 i ’70-które to lata były dla nich klęską. Dzisiaj ten wiek osiągnęło pokolenie „ciepłej wody w kranie”. Tworzący je ludzie albo dostatnio żyli w PRL, bo byli np. milicjantami albo aparatczykami partyjnymi albo  byli ludźmi, którzy swoją zdolność cwaniactwa szkolili w komunizmie, a opanowali do perfekcji w szalonych latach ’90. Dziś ci ludzie osiągnęli wszystko i chcą mieć spokojną emeryturę i właśnie tą przysłowiowa ciepłą wodę w kraju. Jednym słowem „zgodę i bezpieczeństwo”.
Nowe pokolenie „moherów” właśnie osiąga szczytową pozycję, bo pokolenie „PiS-owskich moherów” w przeciągu najbliższej dekady wymrze.  W większości pokolenie ciepłej wody w kranie nie walczy o swoje prawa obywatelskie, a komunizm, którzy wdarł im się do mentalności na tyle mocno, że nie chcą walczyć np. ze spółdzielniami, bo strach i wygodne życie bez problemów-to coś wspaniałego.
Młodzi ludzie natomiast mają przed sobą opresyjne państwo, które utrudnia im życie. O ile w początkowych latach naszego członkostwa w Unii Europejskiej  wyjazd za granicę był dla nich czymś nowym i ciekawym-bo doświadczenie i poznanie świata bez granic, o tyle teraz to realna szansa na normalne życie, nie egzystowanie w półkolonii niemieckiej o nazwie IIIRP.
Grupa ta wyrosła z pokolenia ludzi, którzy byli świadkami początku konfliktu PO-PiS. Dla nich ta dwupartyjność była na tyle nie do zniesienia, bo  dużej mierze sami ją stworzyli głosując w 2007 roku na PO. Dziś  młodzi ludzie czując polityczną zmianę głosują na nowe postacie. Początkowo był to Korwin-Mikke, największy szkodnik młodych umysłów (młodzież zamiast szkolić się na specjalistów zajmowała się marzeniami o rajach podatkowych czy utopiach liberalnych). Jednak dziś wiemy, że królem buntu stał się facet po przejściach, który nie miał konkretnej wizji państwa, lecz mówił „ja kocham nasz kraj-chcę go zmienić”. To im wystarczyło i zagłosowali.
Jednak to nie wystarczy, bo ta patologia o nazwie IIIRP dopiero teraz się zachwieje, jak kolejna fala młodzieży skończy osiemnaście lat i zacznie głosować. Dojdzie do prawdziwej bitwy o kraj. Z jednej strony będziemy mieli młodych ludzi, którzy chcą by państwo się od nich się odczepiło, ale tez i spełniało ich wymogi, a z drugiej strony będziemy mieli emerytów, którzy będą dążyć do zachowania swojej pustej wolności w imię ciepłej wody z kranu . Wspólna zawiść zwiększy się w momencie, gdy coraz więcej ludzi przestanie płacić na emerytury starych poprzez umowy śmieciowe a starzy zaczną odczuwać brak swojego przyjemnego życia.  Do podziału na Polskę A i B dojdzie kolejny podział na Polskę 18+ i 60+.
Jeśli ta wojna się niedługo się zacznie, IIIRP może upaść. Bo młodzież jest energiczniejsza i w dodatku jej szeregi ciągle się poszerzają a emerytów może co najwyżej brakować.  Wszystkie patologiczne układy makro i mikro będą chwiać się w posadach. Dopóki istnieje pokolenie ciepłej wody w kranie tak długo IIIRP będzie istnieć. W zamian za ochłapy w postaci dostatniego życia emeryta (wśród ludzi dobrze usytuowanych) albo w zamian za danie im spokoju (tych biedniejszych-ale strachliwych, co walczą  np. ze spółdzielnią w swoich czterech kątach, a potem i tak biegną oddać ostatnie pieniądze prezesom SM ). By III RP upadła i jej patologie razem z nią,  młodzi ludzie muszą mieć siłę walczyć i muszą wziąć na swoje barki odpowiedzialność za kraj. Muszą stać się doroślejsi i odpowiedzialni niż ich rówieśnicy na Zachodzie. Jeśli nie dadzą rady, przeistoczą się w zmęczonych życiem ludzi, którzy albo uciekną albo będą karmić następne grupy wzajemnej adoracji. Czy pokolenie wolności da radę? Czy rozumie rolę jaką ma odegrać w historii naszego kraju? To od nas, dwudziestokilkulatków zależy jak będzie wyglądała Polska naszych dzieci i wnuków…      




 Edukacyjna inflacja

Edukacja w Polsce na poziomie wyższym jest w zapaści. To fakt, którego nie możemy zamieść pod ziemię.Tak dużo z nas, po skończeniu studiów nie może znaleźć pracy na miarę magistra.
Dlaczego tak jest?
By zrozumieć ten problem musimy cofnąć się do ostatniego dziesięciolecia ubiegłego wieku, gdzie na drodze reform edukacyjnych uznano, że mogą powstawać prywatne uczelnie, prywatne licea czy gimnazja. Jak wiemy elita społeczna III RP to elita społeczna PRL, która bardzo szybko narzuciła swoją wizję kapitalizmu w kraju. Odbiło się to na edukacji, gdzie założyciele tych że prywatnych szkół jakiegokolwiek szczebla, nie tworzyli miejsc edukacyjnych za które się płaci, lecz stworzyli miejsce na którym można zarobić pieniądze.

W konsumpcyjnym świecie, gdzie jedna światowa produkcja leży na dalekim wschodzie, trzeba było wytworzyć masowych odbiorców tych produktów. By odbiorca mógł kupować, musi mieć za co kupić, albo wiedzieć gdzie pożyczyć by kupić. Jednak by pożyczkodawca mógł pożyczyć, musi mieć pewne zabezpieczenie i pewność ,że pożyczka/ kredyt wróci z odsetkami do niego. W tym celu świat zachodu ubrał w garnitury dawnych pracowników i wysłał do korporacji, by tam pracowali i kupowali. Zanim jednak ubrano dzieci dawnej klasy mieszczańskiej i chłopskiej trzeba było najpierw ją wykształcić(wyedukować). Te przekonanie wzięło się z tego, że jeśli przenosimy ciężar światowej gospodarki na "białe kołnierzyki" to fundament musi być twardy, czyli nowo powstała klasa społeczna  musi mieć wiedzie, minimalną bo minimalną i wyspecjalizowaną w jednym kierunku, ale jednak.



Świat na zachód od Odry rozumiał, że fundament musi być twardy. W Polsce było zupełnie inaczej.
Elita rodem z poprzedniej epoki była nakierowana na zysk, nie na edukację swoich potencjalnych klientów(jeśli uznamy, że większość tych biznesmenów to inwestorzy).

Zaczęto na masową skalę otwierać prywatne szkoły, które miały za zadanie nie wykształcić fundament dla gospodarki państwowej, lecz  zadowolonych klientów.
Edukacja w Polsce przestała być dobrem, lecz stała usługą. Im więcej kupujących, tym lepiej, bo właściciele tych prywatnych uczelni mogą dzięki temu spać na pieniądzach. Czas pokazał, że rosnący apetyt nie jest zaspokojony, bo wielu już dorosłych Polaków także chce studiować - a nie mają matur. W tym celu otworzono licea wieczorowe czy zaoczne, które dawały taką możliwość.

Cały proces nie byłby jednak zły, gdyby jakość usługi była wysoka, taka nie jest. Jakość edukacji stale się obniża, nie jak twierdzą wykładowcy akademiccy-przez szkoły i licea, a przez prywatne uczelnie, które wymuszają obniżenie poziomu kształcenia poprzez wpływy właścicieli szkół na Ministerstwo Edukacji Narodowej. Im więcej osób dostanie się do liceów , tym więcej pójdzie na studia, im więcej osób nie dostanie się na państwowe (darmowe) uczelnie tym wiecej skusi się na Almamery czy inne prywatne wynalazki.
Jeśli ktoś już dostanie się na studia, tam poziom edukacyjny jest obniżany z racji zdobytej wcześniej małej wiedzy. Powodem też jest fakt, że skoro taki człowiek się dostał i płaci, to niech płaci przez 3-5 lat a nie przez pół roku, bo nie dał rady. Ale sami studenci też tego wymagają, bo skoro płacą to chcą być traktowani nie jak uczniowie ale jako klienci, którzy zamiast skupiając się na jakości, wolą dostać upragniony papier małym wysiłkiem.


Państwowe uczelnie oblężone przez prywatne także zaczęły obniżać swój poziom, z racji wymuszonej walki o byt. Dlatego ich prestiż międzynarodowy spada, bo groźba zamknięcia wydziału, obcięcia funduszy jest groźniejsza niż sława.
Wymienione wcześniej procesy powodują, że w Polsce mgr przed nazwiskiem jest niewiele warty.

Urynkowienie edukacji spowodowało, że zaczęła podlegać pod zachowania typowe dla rynku.
Duża ilość niewykwalifikowanych magistrów, jest tym samym co zbyt duża ilość pieniędzy. Zaczyna działać mechanizm podobny do inflacji. Za dużo papieru oznacza, że jest niewiele warty.
Jeśli dodamy, że stopień kwalifikacji jest mniejszy niż powinien, mamy przed sobą to, co dzieje się dziś.

Jak temu zaradzić?
Droga przed którą stoi Polska edukacja kończy się dwoma rozwidleniami.
Pierwsza droga to całkowita prywatyzacja uczelni.
Jest to bardzo dobre rozwiązanie, gdzie działa zaufanie społeczne. Rozwiązanie w Polsce tego problemu na sposób amerykański czy brytyjski jest błędem, gdyż jakość usług będzie coraz niższa, dodatkowo student nie będzie studentem a klientem, którego trzeba wydoić co do grosza.
Model stricte brytyjski jest o wiele bardziej groźny, mogący rodzić różnego rodzaju patologie z nepotyzmem na czele. Jest to związane z tym, że model ten polega na prywatnych uczelniach, które są dotowane przez bogatych absolwentów. Jeśli przenieść to na ziemie polskie, dochodziłoby do prawdziwych skandali. 



Druga droga do całkowite upaństwowienie edukacji wyższej.
Jest to lepsze rozwiązanie, gdyż w momencie zamknięcia prywatnych uczelni, w rocznikach następnych ilość magistrów stałaby się niższa. Elitarność studiów stałaby się faktem, gdyż determinacja młodych uczniów do dostania się na studia, wymuszałaby coraz wyższy stopień edukacji.
A co zrobić ze studentami którzy zaczęli studiować i na pierwszym lub drugim roku w prywatnych uczelniach i nagle zamknięto ich szkoły?
W tym momencie należałoby tych studentów odpłatnie przenieść na uczelnie państwowe. Dopływ gotówki który regularnie przypływałby w okresie przejściowym od prywatnych do państwowych pozwoliłby zabiezpieczyć się na przyszłość, lub rozwinąć się.
Elitarność uczelni i ich charakter państwowy powodowałby mniejsza potrzebę finansowania z budżetu. Tak, ellitarność powodowałby paradoksalnie mniejsze nakłady, z racji tego, że studentów jest mniej. Pieniądze które wcześniej służyły do utrzymania ogromnej rzeszy studentów w państwowych uczelniach, teraz mogłyby pójść w finansowanie badań, na które w końcu profesorowie mieliby czas, gdyż ich pensja uczelniana byłby dopełniana grantami naukowymi.

Trzeba pamiętać, że i te rozwiąznie nie jest tak genialnym, gdyż ma swoje wady.
Jednak w obliczu kryzysu i problemów młodych ludzi-jest to jedyne sensowne, które można by w Polsce przeprowadzić. Wiązałoby się to te zmianami w maturach, zlikwidowaniem gimnazjum.
A warto.




Każdy chce jeździć na Kasztance


Przez ostatnie kilka lat polska scena polityczna była zabetonowana. Większość małych inicjatyw politycznych kończyła szybszą śmiercią niż narodzinami.

W pewnym sensie zależy to od lidera, który jako frontman musi mieć charyzmę i zdolność do rządzenia masą ludzi, którzy swoje postulaty przypinają do jego funkcjonowania. Czy w Polsce racje bytu mają tylko partie, które opierają się na silnych przywódcach? Tak. I nawet ci którzy twierdzą, że to nieprawda - mylą się.

 Polska historia ukształtowała  przez wieki polski naród i jego przywary społeczno-narodowościowe. W ostateczności nasz naród wykształcił w sobie potrzebę silnego przywódcy, gdyż to on stojąc na straży kraju i jego interesu narodowego, daje poczucie bezpieczeństwa mieszkańcom. Taka zależność odbija się na naszym życiu politycznym. 
Na początku III RP toczono wojnę na górze, gdyż każdy chciał zapełnić tą polityczną lukę jaką zostawił po sobie Marszałek Piłsudski. Charyzmą w minimalnym stopniu dorównywał mu Wałęsa. Jednak charyzma i „swojskość” nie wystarczyła, potrzeba było jeszcze umiejętności politycznych, które wraz z pewnymi braćmi opuściła ówczesnego prezydenta.
Dopiero  gdy wojna na górze się oficjalnie skończyła rządami AWS-u a potem SLD, można było tworzyć prawdziwe partie polityczne. 
Prawo i Sprawiedliwość czy Platforma Obywatelska bazują tak naprawdę na tej potrzebie , gdyż i Jarosław Kaczyński i Donald Tusk w swoich partiach politycznych są panami i władcami. W pozostałych partiach politycznych ta tendencja także jest obecna,ale wygląda zupełnie inaczej. 

W Platformie ta cecha narodowa jest wypuklona z racji interesów. Wszystkiego rodzaju lobby potrzebują swoje wpływy powiększać, potrzeba  było silnego człowieka pozbawionego swojego osobistego lobby, jest w stanie zahamować i zjednoczyć interesy poszczególnych grup. Platforma upada nie tylko przez tragiczne rządy, ale także z faktu,że wszystkie te lobbystyczne interesy już nie widzą wspólnej całości a ich lider przestał nad nimi panować.

Prawo i Sprawiedliwość to zupełnie inna bajka. W partii Kaczyńskiego celem jest powszechna zmiana systemy polityczno-społecznego w Polsce. Cel ten jednoczy wszystkich ludzi o prawicowych poglądach, chadeckich, solidarnościowych a także ludzi dużej wiary. Wszystkie te zbiory ludzi doskonale widzą, że IIIRP jest systemem chorym i potrzebna jest rewizja ostatnich dwudziestu lat, bo tą hubę można jeszcze odciąć. Wszystkie te grupy społeczne łączy jeden silny i charyzmatyczny przywódca Jarosław Kaczyński. 
Ta siła nakierowana na wspólną ideologię dopiero po kilku latach przynosi korzyści i będzie coraz mocniejsza. Dlaczego? Bo nie ważne, czy jesteśmy programowo bardziej prawicowi-chadeccy czy socjalni-cel jest jeden, zburzyć chory układ III RP. Dlatego też mimo tylu odejść i rozstań(które miały skończyć erę PiS-u) Partia Kaczyńskiego jest ciągle silna. 


Dlaczego SLD nie  jest już potęgą? Odpowiedzi jest wiele-sam jestem zwolennikiem, że aktywiści komunistyczni po prostu powoli udają się na sąd ostateczny, co oznacza zmniejszoną ilość wyborców, gdyż dzieci nowej elity społecznej po prostu wolą być europejscy i cool, co jeszcze rok, czy dwa lata temu było domeną PO.
Jednak spójrzmy, wielkość SLD to lata-nawet opozycji- Prezydentury Kwaśniewskiego. Rok 1993 był dopiero początkiem, wynik w granicach 20% wcale nie oznaczał z dzisiejszego punktu widzenia wyniku oszałamiającego, ale pamiętając ówczesne warunki wynik ten był wprost idealny. Dlatego też wykorzystując ostatnią szanse jaką dał komunistom obóz postsolidarnościowy, postanowili stworzyć swojego lidera. Wybór  padł na Kwaśniewskiego, który dwa lata później pokonał upadłą gwiazdę-Wałęsę.
Polityk lewicy stworzył więc pozór, charyzmy i umiejętności politycznych-pozór ten teraz dopiero upada, gdy dochodzi do weryfikacji w prawdziwym świecie polityki. Kwaśniewski scalając lewicę doprowadzając do drugiej wygranej prezydentury, po pierwszej turze, oraz także do zmiażdżenia prawicy rok później.

Jednak różnica między Kwaśniewskim a Kaczyńskim, jest zasadnicza. Były prezydent wybitnym politykiem nie był, on tylko sprzedawał swoją twarz, a niebyt polityczny ostatnich lat wcale nie nauczył go „politykowania”. Kaczyński wręcz przeciwnie. Nauczył się obserwować, wyciągać wnioski dzięki temu-jest liderem jednej z największej partii politycznej.
Kiedy Kwaśniewski kończył swoją prezydenturę SLD upadło. Upadło, bo nie było innego polityka który mógłby być tak jak „Ole, olek” czyli plastelinowy.
Nie udało się utrzymać sztucznie dmuchanego wodza. 

Ruch Palikota jest partią lewicową, lub libertariańską(jak kto woli)
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, gdyby nie osoba Palikota, to tego tworu homo-aborcyjno-antyklerykalnego by nie było. Palikot wykorzystał przykład Kwaśniewskiego i stworzył narracje o Palikocie-człowiekowi, tak jak jego mistrz, niby bez złej przeszłości, który może stworzyć Europe w Europie.
Gdyby nie jego stworzona na te potrzeby charyzma, tej partii już by nie było. A ostatnie sondaże pokazują, że narracja padła i kwestią czasu jest zniknięcie Janusza z pod lady poselskiej.

Zostało PSL. Tutaj pozornie nie ma człowieka który scala partię polityczną. Ale to tylko opowieść, którą ludowcy od wielu lat nam starają się wmówić. Spójrzmy na dzisiejszy PSL a na ten z przed roku. Aktualnie PSL, to maksymalnie 6%, rok temu jeszcze zdarzało się obejrzeć w telewizji nawet i 10% poparcia. Co się zmieniło? Przewodniczący się zmienił. Waldemar Pawlak, nie jest politykiem który znany jest ze swojej charyzmy czy umiejętności przywódczych, i nie musi. Ludowcy to partia która zrzesza ludzi interesu rolniczego, spółki rolnicze…etc…etc.
Tutaj, jak w przypadku Platformy, wódz musi mieć umiejętność dzielenia między wrony pokarmu, tutaj tkwi jego siła. Pawlak być może do szybkich nie należy, ale na pewno szybciej podejmował decyzje od Janusza Piechocińskiego, który hamletyzuje nad każdym możliwym problemem dopóki nie zapomni nad czym myśli.

Spójrzmy teraz nieco wyraźniej. Polacy, w tym także członkowie partii politycznych potrzebują silnej jednostki przewodniej. Naród oczekuje ukochanego wodza, najlepiej by był na kasztance a politycy chcą silnych przywódców w swoich partiach. Różnica między poszczególnymi partiami jest jednak widoczna. 
Tam gdzie charyzma jest wyuczona, lub naturalna jak w dwóch pierwszych przykładach, tam partia polityczna żyje, przez co PiS i PO to główne siły polityczne.
Tam gdzie nie ma takiego przywództwa ,a dochodzi do opowieści o takim, tam efekt jest odwrotny i takie partie polityczne powoli, ale bardzo powoli upadają.
Trzeci wariant-wódz rozjemnca i rodzielca to w istocie rzeczy, także silna władza  jednej jednostki, jednak z racji charakteru partii nie okazywana.

Dlaczego tak jest różnie? Bo Polacy wyczuwają, kto chce być drugim Marszałkiem a kto udaje, że chce być. 


Gąsienica katolicka cz. 3 czyli... In vitro- Za a nawet przeciw

Państwo jako element wspólny wszystkich obywateli, nie powinno się kierować w tej kwestiami ideologicznymi czy religijnymi. Ideologia w państwie łącząc jednych dzieli z innymi. Jeśli już tematy ideologiczne są poruszane to najczęściej są(i powinny) w celu odwrócenia opinii publicznej od innego tematu, niewygodnego dla rządu lub jakiegoś jego błędu. Jeśli ktokolwiek uwierzył, że rząd Donalda Tuska na początku tego roku naprawdę chciał rozwiązać kwestię związków partnerskich, grubo się myli. Była to zwykła polityczna zagrywka do zasłonięcia trudności w przeinwestowanej budowie elektrowni atomowej. Z in vitro jest dokładnie tak samo.
Rząd nie kierując się ideologią czy wiarą ale powinien dawać możliwość korzystania z in vitro, gdyż nie każdy jest wierzący, a nawet jeśli jest, to sumienie jest sprawą indywidualną każdego z nas. Jeśli są ludzie, którzy po dokonaniu takiego zabiegu nie czują się grzesznikami, to ich wewnętrzny problem i to oni będą się tłumaczyć przed Bogiem, a nie my.
Czy finansować?
Nie. Służba zdrowia na całym świecie to element zadłużający budżet państwa. Już dziś-mówiąc o Polsce- brakuje pieniędzy na leczenie podstawowych chorób, to co mówić o ludziach z rzadkimi chorobami ? Poza tym za niefinansowaniem sztucznych zapłodnień przemawia coś jeszcze. Jeśli na stole operacyjnym z powodów różnych umiera zdolna młoda do urodzenia co najmniej kilku dzieci kobieta, bo rząd przeznaczył potrzebne pieniądze na sztuczny zabieg wart kilkanaście tysięcy złotych dla jednego istnienia, które tylko w 20-40% może się powieść to jak na tym zyska nie tylko społeczeństwo i rodzina, ale także i państwo?
Jeśli wydamy te pieniądze na leczenie, to możliwe, że uratowane kobiety oddadzą wydane pieniądze w podatkach i podatkach ich dzieci. Myślmy jak księgowi i bankierzy.
Wydać kilkanaście tysięcy na coś co może tylko w maksymalnie 40% się powieść i mieć mniej niż połowę procent szans na zwrot w podatkach? A może lepiej wydać te kilkanaście tysięcy na wyleczenie kilku kobiet i mieć 60% procent szans, że z tych potomków(patrz jako źródło dochodu dla budżetu państwowego)wyrośnie nie jeden podatnik jak w przypadku metody in vitro, ale co najmniej dwóch.
Być może moje myśli wzbudzają kontrowersje, ale szczera prawda jest zawsze szokiem.
In vitro, mimo, że jest morderstwem wielu dla jednego powinno być legalne, lecz nie finansowane, gdyż każdy pojedynczy człowiek ma prawo do własnej decyzji, własnego sumienia.
Ale jednak jeśli metody in vitro przerodzą się w złoża pieniędzy to przyszłość jest mało obiecująca.
Kończąc dodam tylko tyle: moje przemyślenia nie są i nie miały być przełomowe, po prostu dodałem kolejną krople do płytkiego oceanu pod nazwą In vitro, dlatego jestem za a nawet przeciw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz